piątek, 3 lutego 2012

Prawdziwych sąsiadów poznaje się w biedzie

Dziś był wyjątkowo mroźny poranek. Termometr w samochodzie wskazał 22 stopnie poniżej zera, co zapowiadało pewne problemy przy uruchomieniu silnika. Miałem jednak nadzieję, że mimo wszystko samochód ruszy. W końcu nigdy się nie zdarzyło, żeby nie zapalił.
Niestety, zawsze jest ten pierwszy raz...

Sytuacja nie była wesoła tym bardziej, że na dworze czekała już żona z półtoraroczną córeczką. Na szczęście wkrótce wyszedł też sąsiad. Jego samochód odpalił bez problemu, dlatego poprosiłem o pomoc. Naiwnie pomyślałem, że te 2-3 minuty znajdzie dla mnie. Ale zostałem na parkingu sam, z kablami rozruchowymi w ręku. Spieszył się, bardzo, wyjątkowo dziś...

O tej porze niewiele osób wsiadało do samochodów. Mimo to zauważyłem kolejnego kierowcę, nawet znajomy z widzenia. W odpowiedzi usłyszałem, że już jest spóźniony, bo musi podwieźć koleżankę. No cóż, nie byłby spóźniony, gdyby wcześniej nie palił tak długo papierosa...

Dzień wcześniej pomogłem odpalić samochód innemu sąsiadowi. Oczywiście, że się spieszyłem, że musiałem podbiegać do pracy. Ale dzięki niemu on w ogóle mógł wyjechać, a my z malutkim dzieckiem musieliśmy na mrozie czekać na taksówkę.

Dlaczego nie pomagamy sobie wzajemnie? Czy kilka minut poświęcone innemu człowiekowi, minut które mogę i tak stracić na pierwszym czerwonym świetle lub korku, spowodują, że będę bardziej szczęśliwym człowiekiem? A jak tłumaczymy się w innych przypadkach, gdy komuś nie pomogliśmy, czyż nie pośpiechem właśnie? Gdzie nam tak spieszno, do piekła? I to niekoniecznie tego w zaświatach – do naszego polskiego piekiełka!